2012-07-18 11:57
2012-07-22 07:41
GPS: N 49.11879 E 22.58220
Wczoraj dotarlem poznym popoludniem do Ustrzyk Gornych dalej udalem sie do bacowki pod mala rawka.
Wieczor minol przyjemnie. Pogoda mam nadzieje ze sie poprawi. jak na razie jest chlodno i mgliscie.
2012-07-25 11:57
GPS: N 49.42994 E 22.59710
Ogolnie dzien nalezy spisac na straty, rozpogadza sie dopiero po 15.
Poniedzialek, jest pieknie, a wiec w droge, i tak z przeleczy Wyznianskiej na polonine cyranska skad dalej chaty socjologa w gorach otryt, swietne miejsce z cudowna atmosfera.
Nastepnego dnia ruszylem, jak sie pozniej okazalo w droge przez meke, kilka mokrych dni sprawilo ze szlaki zmienily sie w blotniste..... Hmmm ciezko nazwac co. I tak na wieczor udalo mi sie dotrzec do Telesnica Oszarawa, na noc rozbilem sie na pastwisku nieopodal wsi,
Sroda, po 2,5h dotarlem do ustrzyk dolnych skad zamierzam dostac sie na ukraine aby dalej kontynuowac wedrowke.
2012-07-30 17:18
Tomek na Ukrainie nie ma internetu, dlatego blog z Ukrainy prowadzony będzie z SMS na klubpodroznikow.com.
2012-08-05 09:41
GPS: N 47.87983 E 23.94422
Po 10 dniach trekkingu przez Pikuja, Polonine Borzawe, Krasna i Swidowiec dotarlem do Rumuni. Jezeli wszystko bedzie dzialac postaram sie czesciej pisac relacje z trasy. Pozdrawiam :)
2012-08-05 14:35
GPS: N 47.69880 E 23.77967
Tak najlepiej bedzie go nazwac. Pierwotny poranny plan ktory zakladal: uzupelnic zapasy i w droge wziol w leb za sprawa niedzieli, wszysko w malych wioskach pozamykane:(. Tak wiec stopem udalem sie do Baia Mare w celu uzupelnienia zapasow, co do okazji mialem sporo szczesci, zabralem sie z policjantem po slozbie, nie dosc ze pojechal ze mna na dworzec aby spradzic autobus powrotny abym se dostal na przel. Gutai to podjechal ze mna do marketu zebym zrobil zakupy i zawiozl mnie zpowrotem na dworzec. W taki dzien rosnie wiara w ludzi i bezinteresownosc. I tak jestem juz na owej przeleczy, dopijam kawe i w droge :)
2012-08-11 17:58
GPS: N 47.67996 E 23.90034
Wiele miejscu kempingu do tego nie brakowalo, ale pokolei.
Z przeleczy Gutai udalem sie na Creasta Cocosului piekna skalna gran gorujaca nad plaskowyzem, tu szlak mnie nie zawiodly schody zaczely sie dalej, plaskowyz jest gesto porosniety prze jalowce ktore doskonale maskuja wszelakie sciezki. Po krotkim chaszczowaniu udalo mi sie dotrzec na Vf. Guta skad dalej ruszylem przez chaszcze w kierunku przelecy Neteda. Tutaj rozbilem sie tuz przy samej drodze. Widoki tego dnia byly warte tego wysilku.
2012-08-11 18:34
GPS: N 47.667966 E 24.15121
A to za sprawa bezpanskich psow ktore zlozyly mi wizyte. Z przeleczy ruszylem w kierunku Vf. Prislop w gorach Lapusului. Na dziendobry sie pogubilem a to za sprawa pana ktory chyba nie mial pojecia gdzie ja chce isc ale on chetnie pokaze mi droge... ehh zalowalem ze zapytalem. Po wypostowaniu drogi, tropiac resztki szlaku ktory pojawial sie i znikal dotarlem na ow szczyt skad dalej powedrowalemm w kierunku wsi Botiza. Po drodze mijalem przykry widok... dymiace pogorzelsko, jest bardzo upalnie i co chwila cos plonie, ale dobrze ze mnie tu nie bylo w czasie akcji gasniczej bo bym zostal ugaszony z helikoptera;).
Poznym popoludmiem dotarlem do celu, pieknej wsi marmaroskiej ktora to nieomalzywy skansen. Ludzie nadal mocno podtrzymuja tutaj tradycje. Jak juz sie rozejzalem po wsi to czas znalesc jakies miejsce do spania, szlo to dosc opornie, szukalem czegos gdzie bede mogl rozbic namiot. Tak platajac sie w pewnym momencie bez celu zostalem zaczpiony przez kobiete czy potrzebuje noclegu.. z poczatku myslalem ze maja jakis pensjonat, a u mila niespodzianka trafil swoj na swego, oni tez dawniej wedrowli sporo. pozniej powiedzieli mi ze od razu wiezieli jak mnie zobaczyli ze jestem dlugodystansowcem. Wieczor minol przyjemnie przy gorskich opowiescich.
2012-08-12 07:50
GPS: N 47.65738 E 24.31698
Taki oto byl plan na wtorek 7 sierpnia. Po wysmienitym wspolnym sniadaniu, podziekowaniu za wszystko Lili i jej mezowi Volkerowi pelen optymizmu i pozytywnego nastawienia ruszylem w dalsza droge. Ze wsi Botiza przez malownicze pagorki Fata Meceasca dotarlem do Leud, kolejnej malowniczej marmaroskiej wsi z przepieknym monastyrem. Nastepnie przez laki i pola do Dragomiresti, dotarlem do monastyru za wsia i tu kolejna niespodzianka, zapytalem o droge a zostale. przy okazji zaproszony na kolacje i moge zostac tutaj na noc, maja kilka pokoi przygotowanncy dla gosci. Swiat jest piekny :)
2012-08-12 08:05
GPS: N 47.57388 E 24.54183
Cieply poranek nie wrozy nic dobrego. Szybkie sniadanie i w droge, poczatek trasy dzisiejszej nie ciekawy prawe 8km asfaltu. Z okolic stacji kolejowej Iza Hm. ruszylem w kierunku Vf. Fantanele, lesna droga dotarlem na grzbiet skad dalej na przelecz Setref, jest tu maly bar w ktorym mozna cos zjesc, co tez uczynilem. O zgrozo termometr w cieniu na 818m pokazuje 30 stopni, to bedzie ciezkie podejscie. I tak oto zaczalem pierwszy dzien w gorach Rodnianskich. Po okolo 3.5h dotarlem na przelecz Pietrii 1196m, po drodze kupilem sobie litr borowek na oslode od zbieraczy. Tuz za przelecza spotkalem trzech slowakow ktorzy juz konczyli i schodzili na dol, jeszcze nie wiedzeli ze na przeleczy nie ma wody... Po chwili wszyscy szlismy w gore, do jedynego zrodelka w okolicy. Wieczor minol przyjemnie przy ognisku.
2012-08-14 13:23
GPS: N 47.57495 E 24.78193
Po wspolnym sniadaniu kazdy ruszyl w swoja strone. Po okolo godzinie wedrowki kamienista droga dotarlem na Vf. Batrana, kilka zdjec pasacych sie konikow i dalej w droge, tuz przed przelecza Tarnita Batranei dogonila mnie zmotoryzowana ekipa z Polski, dwa Jeepy i jeden motocykl. Pogawedzilismy chwile, ucieszyli sie na widok mapy, zaproponowali ze mnie kawalek moga podwiesc... czemu nie zawsze to pare kilometrow mniej w nogach :) Po oklo 5km dotarlismy do kolejnej przeleczy gdzie ja dalej za glowna grania, a ekipa w kierunku Borsy. Poranny toast Palinka, oczywiscie bez kierowcow. Tego dni podziwiajac piekne widoki dotarlem w okolice przeleczy Galatului gdzie rozbilem swoj namiot nieopodal ekipy studentow. Troche towarzystwa zawsze sie przyda.
2012-08-14 13:38
GPS: N 47.54500 E 25.01250
.
Wczorajsze cyriusy na niebie nie wrozyly nic dobrego, mglisty zimny poranek, ze tak delikatnie to ujme. Okolo 7.00 zaczelo sie przejasniac, moze jeszcze pogoda troche wytrzyma.... i wytrzymala przez caly dzien mialem swietne widoki w kazdym kierunku. Golnie szlka grania jest latwy i przyjemny tylko w jednym miejscu sa dwa czujne miejsca, od duze stopnie i lekka ekspozycja, ale z ciezkim pleckiem nie jest za fajnie. Od przeleczy Saua Gajei szlak wiedzie duza szutrowa droga, ogolnie ostatnie 10km jest nudne, ktora docieramy na Przelecz Rotunda najduje sie tutaj schronisko, szkoda ze nie mozna nic zjesc... aczkolwiek mnie sie udalo z racji ze mieli 28 osobowa grupe z francji wyjatkowo serwowali kolacje na ktora sie zalapalem dzieki przemilej przewodniczce o imieniu Bianca. Mowila po rumunsku, francusku i angielsku, za jej posrednictwem dogadalemsie z gospodarzami i udalo sie nawet zalatwic sniadanie. Bylo mi to niezmiernie na reke poniewaz plecak juz swiecil pustkami, a do Vatra Dornei mialem jeszcze poltorej dnia drogi przez gory Suhard.
2012-08-14 13:52
GPS: N 47.44971 E 25.22227
.....
Tak mozna podsumowac gory Suhard:) Po swietnym sniadniu ruszylem w droge, nawet odnowiono tutaj szlak, idzie si przyjemnie widokowo. Az tu nagle niespodzianka ni z tego ni owego czerwone paski zieniaja sie na niebieskie, wyglada to tak jaby dwie ekipy znakowaly, jedna szla z rotundy drug z Vatra Dornei tylko sie nie dogadali co do koloru:) Widac ze pogoda sie zmienia, albo jak kto woli zalamuje. Po drodze w bacowce kupilem kawl bialego sera, tak sie \"dogadalem\" ze dostalem 2kg kraze, nic to zapowiada sie dzien pod znakiem sera. Tego dnia na nocleg zatrzymalem sie za szczytem Vf. Faraoane przy zrodelku. Kacja na winie czyli co sie na winie to na kolacje czyli kawal sera a na drugie bulion z makrone... oj cywilizacji trzeba sie bedzie rozejrzec za nowa butla z gazem bo na oparach to za duzo sie nie nagotuje
2012-08-14 14:13
GPS: N 47.34824 E 25.34542
Powiedzmy ze sie wyspalem za sprawa burzy, na ktora wogole sie nie zapowiadalo, do tegocala noc i rano padalo... ogolnie sama radosc. Okolo 9.00 przestalo wiec szybkie pakowanie, a gdy juz zwinalem mokry namiot zaczelo padac ponownie, serowe sniadanie w lekkim deszczyku, chwile pozniej przyszedl sie przywitac baca wraz z malym stadem koz i owiec te pierwsze oczywiscie postanowily skosztowac namiotu na szczescie bez strat. Poczestowalem bace herbata, ucieszyl sie bo widac ze tez mu pogoda dala sie we znaki, po chwili dolaczyl do nas turysta ktory jak uslyszal ze ja tez sam sie wlocze podsumowal to tak: \"...myslalem ze to tylko ja jestem taki szalony\". Pogadali pojedi popili no to w droge. Po okolo 4.5h latwej drogi dotarlem do Vatra Dornei. Jest tu camping ale przy tej pogodzie i mokrych gratach nie specjalnie mialem ochote z niego korzystac, postanowilem zrobic zakupy i poszukac jakiegos niedrogiego pensjonatu, na poczatku zwatpilem ceny byly w okolicach 20€. Nic czasu mam jeszcze sporo wiec poszedlem zjesc cos porzadnego. Po tym jak pochlonolem pizze dwa desery widac bylo ze nie wystarczajaco dobrze jadlem ostatnimi czasy. Miejsce dobre wybralem dobre jedzenie ila obsluga, czyli to co lubie. Czas tez wybralem dobry na posilek, przyszla nawalnica z gradem ktora utwierdzila mnie w przekonaniu ze namiot to nie najlepszy pomysl. Bez pomyslu gdzie jeszcze szukac noclegu poszedlem zrezygnowany w kierunku campingu... i tak idac ujzalem szyld pensjonatu wyglada dobrze bo nie ma gwiazdek, nie pomylilem sie, za 8€ dostalem pokoik. Moglem wysuszyc graty i wziasc prysznic, czego wiecej chciec.
2012-08-14 16:02
GPS: N 47.24357 E 25.23807
Dlaczego wyrwanie sie z miasta zajmuje tyle czasu.... ehhh. Jak sie rano w gorach startuje sest duzo sparawniej. Po porannej kawe w cukierni polaczonej ze sniadaniem udalem sie a poczte w celu wyslania do domu niepotrzebnych map, zawsze to kilkaset gram papieru mniej do noszenia. Kto pyta nie bladzi i trafilem na dobrze zakamuflowana pozte w centrum handlowym. Na migi bardzo szybko sie dogadalem i dostalem co trzeba, koperte i znaczki na przesylke. Ok, mapy wyslane jeszcze tylko pare drobiazgow w markecie i cosna drugie sniadanie, to udalo sie szybko i sprawnie odhaczyc. Jeszcze tylko butla z gazem, wczoraj tuysta w gorach powiedzzial ze jest sklep nieopodal wyciagu, i tak tez bylo, lubie jak sie informacje sprawdzaja. Maly sklpik calkiem niezle zaopatrzony butla kupiona, dokupilem jeszcze mape ktora moze sie przydac, dostalem takze laminowna mape okolic Vatra Dornei za free. Gdy juz mialem wychodzic sprzedawca jak sie pozniej okazalo wlasciciel zapytal a gdzie skad dokad... no i zaczelo sie, tak przegadalismy dobra godzine na temat gor, sprzetu, podejsci ludzi ogolnie duzo tego bylo. Ruszlem w dalsza droge podazajac za niebieskimi trojkatami i jak to bywa gdzies na granicy miasta przeoczylem skret... chwile pozniej bylem juz na dobrej drodze. Poczatkowo szlo sie jak po sznurku,szlak biegnie wzdluz kolejki. N szczycie jest tez w miare oznakowane, chociaz jest pare miejsc gdzie moglo by byc lepiej. Pogoda dzisiaj dziwna raz cieplo raz zimno nie wiadomo jak sie ubrac. I jest pierwsze wieksze zgubienie szlaku... GPS w dlon wklepujemy koordynaty z mapy na pobliska przelecz troche haszczy,swiezo wycietego lasu... o jakas krowa i ooo droga i kawalek dalej upragniony znaczek na drzewie. Pozniej jeszcze dwokrotnie trafilem na pobojowisko w lesie,ale najlepsze oczywiscie musi byc na koniec. Zaczelo padac i mocno wiac,przywialo tez mgle... sceneria niczym z horroru. Poczatkowo mnie to nie zaniepokoilo, przeciez sie nie zgubie na wielkiej lesnej drodze... pewnie i tak by bylo gdyby ow droga sie nie skonczyla powalonym lasem, i tak kombinujac jak kon pod gorke zaczalem sie coraz glebiej zapuzczac w ten labirynt i w pewnym momencie zamarlem gdzy w tej ciemnej genstwinie zobaczylem dwoje slniacych oczy, az mi dreszcz po pleach przeszedl... czy byl to wilk... w moim odczuciu bardzo prawdopodobne nie uciekl w poplochu jak sarna... po prostu zaszyl sie w lesie. Cisnienie mi troche skoczylo pogoda sie pogarsza jest pozno kolo 18.00. Nie ma czasu na pierdoly, trzeba napierac. Wbilem w GPS-a koordynaty monastyru, ok nie jest zle w lini prostej niecale 3km. Trzymajc azymunt na ustawiony cel, przedzierajac sie przz gesty las dotarlem na wielkie pole porosniete krzewami jalowca. Po chwili dojzalem duzy krzyz... zaraz zaraz pomyslalem... jest krzyz musi byc i droga. Zaczalem wiec przedzierac sie przez jalowce w roznych kierunkach... poczatkowo nic, lekko juz zrezygnowany, przemoczony postanowilem sprawdzic jeszcze jedno miejsce w tym labiryncie,ide patrze slady ogniska, a tuz obok na kamieniu wymalowany maly niebieski trojacik z biala otoczka, ucieszylem sie jak dziecko... Waska sciezk wsrod krzewow kosodrzewiny momentami przedzierajac se tak samo jak i bez sciezki dotarlem na polane... szybkie spojrzenie na mape... tak to musi byc tu a monastyr 12 apostolow powinien byc w dole po prawej stronie. Po 10 moze 15 minutach ujrzalem monastyr, jest niewielki ale prezentuje sie wspaniale. Wiele sie nie zastanawiajc popedzilem na przelaj. Napotkanego mnicha lamana rumunsczyzna zapytalem o moznosc zakwaterowania. Odparl ze TAK!!! Ucieszylem sie niezmiernie, gdyz przy deszczu z huraganowym wiatrem to nie bylby przyjemny biwak. Po chwili przyszedl drugi mnich ktory mowil po angielsku co znacznie ulatwilo sprawe. Dostalem maly przyjemny pokoik,zostalem oprowadzony na zasadzie tam jest lazienka tu jest kuchnia... czuj sie jak u siebie i jesli masz chec przyjdz do monastyru. Przebralem sie w sucheubrania i poszedlem. Przezycie dla mnie niesamowite, nigdy jeszcze nie bylem w takim miejscu podczas nabozenstwa. Klimat byl nie przecietny 3 mnichow kilka osob, za oknem huragan robi sie coraz ciemniej... Tego sie nie da opisac to trzeba przezyc. Po tym dniu padlem jak zabity. Zostaje tu na jeszcze jedna noc z nadzieja ze pogoda znormalnieje. Widzac za oknem jak wiatr miota poteznymi drzewami to bylby glupi pomysl wychodzic dzisiaj w gory.
2012-08-14 16:33
Optymizm jest to niedostatek informacji.
2012-08-15 19:17
W monastyrze wyspalem sie wysmienicie. Wspolne sniadanie, pogoda za oknem nie zacheca do opuszczenia tego milego miejsca, postanawiam zostac. W sumie i tak nie mam wyboru, mgla, huragan ktory wprawia w drzenie budynek i deszcz latajacy poziomo to wystarczajacy powod. Zostalem tylko ja i dwoch mnichow. Miejsce staje sie coraz bardziej mistyczne i tajemnicze. Caly dzien nikt mnie nie niepokoil, ale nie zapomniano o mnie, zawsze czekala dla mnie strawa i jedno nakrycie w jadalni. Naprawde to miejsce jest wspaniale aby sie wyciszyc i przemyslec co nieco. Czas glownie poswiecilem na studiowanie map i dopisanie bloga. Mam nadzieje ze teraz juz bedzie sprawniej mi to szlo.
2012-08-15 19:51
GPS: N 47.09745 E 25.24615
Tak to dzisiaj wygladalo, ale pokolei. Obudzilem sie rano i pierwsze co przykulo moja uwage to cisza, tak wiatr ustal jest mgiscie i troche pada, ale nie wiele. Spakowalem plecak, jak dobrze ze wszystko wyschlo. Udalem sie na poranna msze do cerkwi, byl ciekawie ale nie az tak jak za pierwszym razem. Poprzednio bylo wiecej ludzi i to chyba robilo efekt.
Na sniadanie dostalem dosc nietypowy zestaw:
ciorba de legum - czyli zupa jarzynowa
piree ziemniaczane, ryba i do tego kubek wina... nie pospolite to sniadanie. Kolejna rzecz ktora mnie nieco zszokowala, nie przyjeto odemnie pieniedzy za spanie i jdzenie. U nas cos takiego sie raczej nie przytrafia. I tak ruszylem na buszowaniu w jalowcach, kosowce i innych krzaczorach, nie bylo to zbyt przyjemne zwazywszy ze wszystko ociekalo woda. Pierwsze co przykulo moja uwage po dotarciu na wezel szlakow to tabliczk w kierunku Vatra Dornei z informacja ze szlak ktorym przyszedlem przedwczoraj jest zamkniety... naprawde optymizm to niedostatek informacji:) Szlak do Pietrosul poza tym ze przemoklem na nim totalnie, zadne gore ani ine oddychajace materialy nie sa wstanie wytrzymac takiego naporu wody ktora jest regularnie wcierana. Na trasie spotkalem 6 osobowa grupe slowakow, troche mi ich bylo szkoda, ta najgorsza noc spali pod namiotami nieopodal monastyru. Ostatni fragmet szlaku ktory omija masyw to udreka gora, dol... Po 1.5h ta udreka sie skonczyla, droga z przelecz Negoiul na Vf. Ratitis gdzie znajduje sie stacja meteo i mozna tutaj przenocowac za troche ponad 5€. Wedrowka zajla mi troche ponad 7 godzin. Mam tez sentyment do tego miejsca przed 5 laty dotarlem tuaj w jeszcze gorsza pogode, wtedy mrzawka na mnie zamarzala. Zostalem wedy bardzo dobrze przyjety. Dzisiaj tez jest milo. Jest piecio osobowa grupa wegrow i trz osoby rumuni.
2012-08-19 19:31
GPS: N 46.97819 E 25.56925
Tak rano wygldalo... mgla, slonce... przelotny deszcz po czym znowu slonc... widac pogoda sie zdecydowac nie moze niczym kobieta na zakupach;)
I tak ta pogodowa ruletka zatrzymala sie na kombinacji slonce z przewalajacyma sie mgla. Kolo poludnia juz bylo tylko slonce. Gory Caliman sa dosc specyficzne max wysokosc 2100mnpm, ale maja bardzo rozlegle wyplaszczenia, co w zla pogode skutecznie utrudnia nawigacje. W samym centrum tych gor znajduje sie potezna koplnia odkrywkowa, mocno kontrastuje z zielonymi wzgorzami ktore ja otaczaja. Tego dnia zobaczylem ze jest cos gorszego od mokrych jalowcow ;) gorsze jest zlomisko skaln porosniete tymi krzaczorami, w deszcz to musi tu byc niezla jazda. Dzien ogolnie rzecz biorac... isc ciagle isc... trasa latwa ale dluga i nurzaca... Tegodnia udalo mi sie dotrzec do Borsec, co rano bralem za pobozne zyczenie. Borsec to malenkie miasto wcisniete dosc wysoko w gorach znane z racji zrodel wod mineralnych... to wlasnie tutaj jest rozlewana jedna z najpopuarniejszych wod mineralnych Rumunii. Samo miasteczko dosc kontrastowe, obok pieknych starych willi sporo popadlych w ruine... ale widac ze zaczeto je remontowac wiec jest nadzieja na powrot do swietnosci. Noc spedzilem na polu namiotowym z 1.5€, za ta kwote nie oplaca sie kombinowac ze spaniem za miastem. Mialo to tez ten plus ze moglem zostawic czesc gratow i bez tego calego majdanu isc cos zjesc... ostatnio jadam za dwoje za siebie i plecak... tak mi ostatnio znajoma wytlumaczyla powod mojego obrzarstwa. Po obfitej kolacji padlem jak zabity.
2012-08-24 20:59
GPS: N 46.83519 E 25.63357
Borsec tez nie byl wyjatkiem o ilosc czasu jaki pochlonal...
Poranna rosa osiadla na namiocie... stwierdzilem wiec ze na sniadanie zawiam do knajpy... mam sporo czasu ni. ten caly majdan wyschnie... W restauracji byl nieco trudniej niz poprzedniego wieczoru... a to za sprawa kelnerki ktora nie mowila po angielsku... wieczorna zmiana mowila plynnie... a to dziewcze, mile, jak na zlosc mowilo w jakims miesznym dialekcie. TAk wiec zamias jajecznicy na szynce dostalem omlet z szynka i serem... nie powiem smaczny byl jedynie zielona herbata i kawa byla zgodna z zamowieniem.
Po sniadaniu, pakowaniu udalem sie aby zobaczyc owe zrodla mineralne, nastepnie udaalem sie do nieuzdrowiskowej czesci miasteczka gdzie stracilem spoo czasu na zakupy, kilka malych sklepikow i w kazdym cos do kupienia... ehhh...pozeracz czasu....
W koncu udalo mi sie wyrwac z miasta i ruszyc szutrowo - asfaltowym koszmarem w kierunku przeleczy Chiozrez... Pierwsze co przykolo moja uwage to dziwny pomysl aby zastapic informacje gdzie dany szlak prowadzi, bezuryteczna inf. \"\"Trasa turystyczna nr... Dobrze ze oprocz wersji wegierskiej bylo tez napisanne po rumunsku, idzie cokolwiek zrozumiec.... Tak,tak jestem w magicznej czesci rumuni gdze 90% ludnosci mowi po wegiersku... ale to jeszcze nie koniec geniuszu znakowania szlakow, o ja naiwny niedocenilem ich... ale o tym za chwile... tak idac minalem cyganski dom, ktorych jest tutaj sporo,standardowy obrazek cygan co nic nie robi i hmara dzieciakow ganiajaca do okola...
Na moje \"dzien dobry\" nie uslyszalem odpowiedzi jakiej normalnie mozna oczekiwac... a uslyszalem w formie nieomal nakazujacej... daj pieniadze... na moje stanowcze \"NIE\" zaragowal wyraznym oburzeniem. Jak cyganie znikneli z miast... wyjechali po otwarciu granic do francji,wloch... to ci tutajwciaz trwaja... ja do nich nic nie mam,ale jakos sa tez cyganie ktorzy potrafia uczciwie zarobic na chleb, czesto spotykam cale rodziny zbierajace borowki, grzyby i jedyne co sie czasem zdaza to probuja sprzedac cos ze zbiorow... czasem chtnie kupuje litr borowek po \"okazyjnej cenie\" ale to jest uczciwe,cos za cos, a nie daj pieniadze bo ty masz... zgotowalo sie troche we mnie, ale koniec wywodu...
Wrocmy do geniuszu znakowania szlakow... tak szedlem grzbietem podazajac za czerwonymi paskami, poczatkowo ucieszyl mnie fakt odswiezenia szlakow... i tak sobie wedruje niczego nie podejrzewajac... az tu nagle co to!? szlak zamiast sie wspinac wyraznie chodzi w dol w kierunku Borsec skd wyruszylem kilka godzin temu. I tu jest caly geniusz... wyznakowac szlak laczacy sie z glownym za pomoca czerwonych paskow!! Tak jakby zposrod 3 kolorow i 4 ksztaltow, la nie wtajemnicznych w rumunski systemznakowania szlakow,procz kolorow : zolty, czerwony i niebieski mamy tez ksztalty: trojkat, kolko, krzyz i pasek, nie mozna bylo znalesc cos innego... a no kto by skrzyzowanie dwoch czerwonych szlakow znaczyl!! To zdarezenie zirytowalo mnie dosc mocno i juz mniej ufnie podchodze do szlakow, kto wie jaka idea komus przyswiecala. Tuz przed przelecza Tengeheler spotkalem rodzine wracajaca z lasu... jak sie pozniej okazalo mialem sporo szczescia... jedyne miejsce gdzie mozna nabrac wody to studnia znajdujaca sie przy ich domostwie... dzieciak byl mocno zaniepokojony mym widokiem.
Po napojeniu sie,oj duzo w siebie wlalem,uzupelnieniu camel bag-a ruszylem w dalsza droge. Ostatnie 400m podejscia aby na noc rozbic oboz w okolicy Vf. Tatar.
Prowizoryczna kolacjaw stylu kilku kanapek, kilku lykow wody... ktorej nie mam za wiele patrzac ze nastepne zrodlo za 12km...
Przed pojsciem spac odkrylem bardzo zla rzecz, a mianowicie zgubilem jedna z map... jak na zlosc ta na najblizsze kilka dni... Podjalem decyzje ze trzeba wczesnie wstac i sprobowac dostac sie do miasta... patrze w kalendaz...i cholera! dlaczego zawsze jak cos potrzebuje z miasta musi to byc weekend... czyli wszystko krotko otwarte... nic to,trzeba sprobowac....
2012-08-26 10:50
GPS: N 46.80946 E 25.81323
Sobota 18 sierpnia 2012r. 27 dzień wyprawy.
Poranne wystawianie szło opornie... ale w końcu się udalo...
Szybkie prawie śniadanie, prawie robi wielką różnicę, i w drogę na przełęcz Pangarati... po 3h marszu około godziny 10.10 dotarłem do celu... nerwowo spoglądając na zegarek... czas w rumunii jest o godzinę do przodu względem PL, więc jest już po 11.. Jest szansa że się uda, pod warunkiem że szybko złapie okazję do Gheorgheni które jest 16km stąd...
W końcu jakaś kobieta się zlitowala i podwoiła starym Volvo które czasy swojej świetności dawno miało już za sobą. Pani była tak miła że podwiozla mnie pod same drzwi sklepu papierniczego gdzie ponoć można kupić mapy... wchodzę do środka , jest, są mapy Dimap-u ucieszony podchodzę do stojaka i szukam, szukam i nic są przeróżne mapy z tego wydawnictwa ale tej jednej nie ma... Pytam więc o ową mapę... ech tego nie chciałem dzisiaj usłyszeć...
\"... Tej pozycji nie mamy...\"
Zrezygnowany, cały wysiłek na marne sobie myślę... pani starała pomóc jak mogła i zrobiła mi kolorowe ksero fragmentu mapy samochodowej Transylwani formatu A3 w kolorze, ku mojemu zaskoczeniu za darmo :) Wow
Lekko podbudowany, ale i tak Zrezygnowany ruszyłem na miasto poczynić jakieś zakupy i zjeść obiad co by jakikolwiek pożytek był z tej dzisiejszej wycieczki...
Po drodze spotkałem informację turystyczną, jest nadzieja...
Huraaaa! Mają ta właśnie mapę... Bezzwłocznie kupiłem ową mapę... Pani jak to w inf. tur. co gdzie i jakie plany mam w rumunii. W skrócie streścilem założenie wyprawy co wywołało zdumienie ów pani... Mogłem tutaj skorzystać z internetu... Sprawdziłem pocztę, co tam na świecie itp.
Gdy już zbieraniem się do wyjścia pani zapytała gdzie dzisiaj zamierzam notować, na co ja że nad jezioro Rosu się wybiorę, a jutro z samego rana wrócę na przełęcz Pangarati aby kontynuować dalszą wędrówkę... Na co pani wyciągnęła mapę okolic jeziora i wskazała miejsce gdzie mogę się rozbić za free... To ich działka. Wytłumaczył mi jak tam trafić i że jej mąż jest na miejscu i żeby mu powiedzieć że poznałem jego żonę w inf. tur. Pozegnalem się i udałem się jeszcze do społecznej mi restauracji... Czas nadrobić kalorie.
Po posiłku udałem się w kierunku dworca autobusowego... i znowu trafiłem na zahaczynke logistyczną... Nie może być za łatwo, nawet z tak prosta sprawą jak pójść na dworzec i wsiąść w autobus. Wszyscy ludzie wskazywali ten sam kierunek na dworzec, prawie 3km od centrum.. gdy już tam dotarłem postanowiłem się upewnić czy ten autobus wogóle jedzie. Odpowiedź zaskoczyła mnie kompletnie... Pomyślałem że ktoś sobie jaja robi... a mianowicie z głównego, jedynego dworca w tym miescie, autobusy w kierunku jeziora Rosu nie zatrzymują się tu... Mają przystanek 2km stąd ... szybkie spojrzenie na zegarek... Mam tylko 15minut do autobusu, nie zdążę na piechotę, jedyne wyjście Taxi. Za 2€ można się dostać na ów przystanek dla wtajemniczonych... Udało się autobus nawet trochę się spóźnił... ale był naładowany na maxa, kierowca coś w pierwszym momencie stwierdził że nie będzie dla mnie miejsca, że bierze tylko tych co jadą dalej... No świetnie, pomyślałem sobie. Miejsce na szczęście się znalazło... Na nocleg udałem się we wskazane miejsce, na Ptr. Poieni. Trafiłem tam bez problemu, patrzę dom zgodny z opisem jakiś pan sobie płot maluje... Ostrożnie zapytałem co by jakiejś gafa nie wyszła ;) Miejsce fajne, oaza spokoju w porównaniu z jeziorem w weekend...
Korzystając z okazji że moge cały majdan zostawić pod czyjąś opieką, na lekko, zabrałem tylko aparat i obiektywy, udałem się do kanonu Lopsului gdzie pod pierwszym wodospady wziąłem orzezwiajacy prysznic... po czym udałem się na camping. Chwilę jeszcze pogawędzilem z Szasza Istvan... wysiłek piwko i uzupełniłem część notatek z podróży.
2012-08-26 12:21
GPS: N 46.68369 E 25.82453
28 dzień wyprawy.
Pierwszy miesiąc włączegi.
Z racji mija miesiąc odkąd wyjechałem z domu jakoś specjalnie się dzisiaj nie spieszyłem, od luzniejszy dzień. Wydostanie się z miejsca noclegu nie było łatwe, pomimo dużego ruchu na tej drodze ciężko złapać stopa, najbardziej w weekend gdy przybywa tu cała chmara niedzielnych turystów którzy patrzą tylko czubka swojego nosa...
w końcu udało się podjechać pierwszy kawałek do jeziora Rosu. Tu zjadłem wcześniejszy objazd. Na przekąsek polecam Langos, placek smażony w głębokim oleju podawany z różnymi dodatkami, wybrałem opcję : czosnek, śmietana, żółty ser... palce lizac, uzbrojony w przekąske udałem się na kolejne starcie z lapaniem stopa... Było tak źle że doszukałem się kursowego autobusu. Po dotarciu na przełęcz Pangarati udałem się do Ptr. Singuratica, pamiętam że jak byłem tu przed 5laty było stare schronisko w niezbyt dobrym stanie... ciekawe czy się coś zmieniło.
Początkowo szlak wiedzie nas szutrowa drogą... Widoki są ale szału nie ma... ale po kilku kilometrach czekas nas uczta.
\"... Drogą meandruje pomiędzy wzgorzami porośniętymi lasem, z których wyrastają wapienne, strzeliste turnie....\"
Tak bym to uja, najlepiej jak potrafię. W takim klimacie dotarłem do schroniska gdzie czekała mnie miła niespodzianka, w miejscu starego wybudowano nowe.
Cennik bardzo przystępny:
- nocleg w schr. 15 lei
- rozbicie namiotu 5lei
- piwo 5lei, zupa dnia 10lei
1€=4,45lei
Ceny jak widać bardzo przystępne, a gory Hasmas to bardzo ciekawy zadatek Karpat.
Początkowo atmosfera w schronisku obok którego robiłem namiot była nie specjalną po części przez to że wszyscy turyści którzy tu byli mówili tylko po węgierski. Po części zacząłem żałować że nie zostałem na polanie 2km przed schroniskiem, było tam źródełko więc idealne miejsce na biwak.
Owi turyści byli do tego bardzo głośno i zachowywali się jakby byli tu sami, na domiar złego podpalili potężne ognisko, ehhh a takie piękne niebo było....
Jakiś czas później poznałem Claudia, Dana, Vlad i Horatio, turystów z Timisoary. Świetnie mówili po angielsku... I tak przekazaliśmy do północy:) Za tydzień będą w górach Ciuqas ... możliwe że się znowu spotkamy. O 3 nad ranem obudziła mnie ową wspaniała grupa turystów która od początku się zachowywała jak bydło... Ja rozumiem chęć pójścia na wschód słońca, ale to się wypada cicho zachowywać. Już miałem ochotę zwrócić im uwagę tylko niby jak... Ech kiedy się w końcu naucze że od schroniska należy się rozbić w odpowiedniej, bezpiecznej odległości... Nic to, ponoć człowiek uczy się na błędach...
2012-08-26 13:06
GPS: N 46.53292 E 25.90261
Poniedziałek 20 sierpnia 2012r 29 dzień wyprawy.
Poranne wystawianie nie szło mi za dobrze... ciekawe dlaczego. Śniadanie, gdy ekipa z Timisoary wstała wspólną kawa... Prawie namiot westchnął do końca.. i w drogę skoro świt ;) o dziesiątej z hakiem.
Szlak od schroniska jest przyjemny... nadal widokowy w podobnym klimacie. Spokojne wędrowanie kilka razy zakłóciły mi psy pasterskie, to jest dość ciekawe niektóre psy są przyjazne przyjdą trochę poczekają ale nie są agresywne, a pasterze od razu je przywołują do siebie... a czasem to upierdliwe gestię które usiłują atakować!!
Do przełęczy Starciu, miejsca gdzie kończą się góry Hasmas, a zaczynają g. Ciucului (czyt. Ciuk) i wraz z górami Hasmas skończył się również szlak... i tutaj zaczęła się zabawa w tropienie szlaku, a psy postanowiły tropić mnie skutecznie uprzykszajac mi życie...
Ale kije i kilka kamieni w ich stronę, tak co by im krzywdy nie zrobić, pomaga im wybić głupoty z głowy.
Tak było przez cały odcinek przez grzbiet Naskalat, momentami mam wrażenie ze ktoś celowo zniszczył szlak, nieraz są widoczne miejsca na drzewach gdzie mógłby szlak w których ktoś celowo usunął kawałek kory...
Za Vf. Rez powróciło znakowanie... dużo mu jednak brakuje do ideału, są takie kwiatki ze na krzyżowych nie ma znaków po czym pojawiają się kilometr później. Tego dnia dotarłem w okolicę Kłaput. Panujące tu upały sprawiły ze dużym problemem jest znalezienie tutaj wody. Jak na złość na koniec tego meczacego dnia, 28km w upalny dzień, dopytujac tubylców trafiłem do starej studni... byłoby fajnie gdyby woda nie była metna i nie pływały w niej robiłem... kolejne źródło też lipa, za godzinę może 1 litr by nadawało... Dopiero trzecie podejście się udało choć nie było łatwo...
Pytam kobietę siedząca przy chałupie czy można wody nabrać... a ta mi ze nie rozumie...kochana węgierska część rumunii... nic idę dalej... do wioski 3km, trudno.
Po drodze spotkałem gościa który krowy zabraniał, może on będzie bardziej kumaty..., pytam, nie rozumie, pokazuje też nic... dopiero pokazałem pusta butelkę zrozumiał, ave...
Jak myślicie gdzie trafiłem aby nabrać wody? Tak, tak do chałupy gdzie przed momentem pytałem pewną nie rozgarnieta babe, woda zaatakowana, sam wypiłem kilka litrów wody, najlepszy był mały kotek który mnie zaczepiał przy źródełku, nie pomne że wspaniałym pomysłem na zrobienie rynny na wodę z kawałka eternitu. Co mnie nie zabije to mnie wzmocni;)
Na noc wróciłem do kapiacego źródełka, w poidle jest trochę wody, w sam raz żeby się umyć.
2012-08-26 14:42
GPS: N 46.45082 E 25.94605
Wtorek 21 sierpnia 2012r. 30 dzień wyprawy.
Wysłałem się, słońce od rana grzeje niemiłosiernie... będzie ciężko, nie myliłem się, ale nie myślałem że aż tak!
Dzisiejszy odcinek bardzo mnie interesował zważywszy że 5 lat temu bardzo się tu zamotalem w mgliste, deszczowa pogodę. Dzisiaj pogoda dopisuje aż nad to... Podążając za szlakiem zrozumiałem dlaczego przy ograniczonej widoczności ciężko się tu nie zgubić... teren przypomina ciasto \"Fale Dunaju\" nie ma tu jako takiego grzbietu, ot zgrupowanie małych pagórków. Dzisiaj postanowiłem być ostrożniejszy z woda, pierwszych spotykanych ludzi zapytałem o jakieś źródło w okolicy... Dobrze trafiłem, ojciec z dwójka synów skończyli pracę w polu i urządzili sobie piknik do którego zostałem zaproszony, jak zwykle byli bardzo zdziwieni że podróżuje sam. Do przekąski zostałem prezentowany palinka, później jeden z synów zaprowadził mnie do źródeł, sam bym tam nie trafił. Dzień zapowiada się dobrze, naiwnie sobie pomyślałem... Ech nie należy chwalić dnia przed zachodem słońca. Zapytałem jeszcze w której najbliższej wiosce jest jakiś sklep... i masz ci los, żadna która jest w zasięgu \"buta\" nic nie ma, myślę więc i tak będę przecina drogę nr. 12A na przełęczy Ghimes to pojadę te 20km do Miercurea - Ciuc, największego miasta w tym regionie. Z przełęczy do miasta poszło sprawnie, zabrałem się ciężarówka, kierowca zatrzymał się tu na chwilę by odpocząć... Naiwnie myślałem że w 3h obróce...Tiaaa
Wyladowalem na obrzeżach miasta, więc 3km w skwarze asfaltem marsz. Doczolgalem się do pierwszego markets, jedyny plus był dobrze zaopatrzony, kupiłem prowiant na kilka dni. Następnie piwko, pizza..., a byłbym zapomniał jeszcze biurokracja w banku, nie wiem o co chodzi, nie widuje kantorów więc pieniądze wymieniam w bankach gdzie dwa papiery do podpisania na których widnieją moje pełne dane, a także jakie banknoty wymieniam, żeby papierkowe nie było za mało do tego jest dołączone ksero mojego dowodu, a pieniążek ląduje w specjalnym spacerze, nie zdziwiłbym się jeśli w bazie zapisywano jest nr seryjny banknotu, jakiś inwigilacyjny koszmar, świat Orwella nadchodzi czy co.
Po tym wszystkim udałem się na dworzec gdzie spotkałem na pierwszy problem, najbliższy i jedyny autobus jedzie o 23.35, nic to, wszędzie gdzie nie spojrzysz nic to... i kilka kolejnych kilometrów asfaltem w słoneczko na wylotowke. Miałem ochotę wziąć taksówkę, ale 20€ za kurs to przesada.
Po godzinie ktoś się w końcu zlitowal i podwiózł mnie 10km.. myślę jeszcze tylko 10km, albo aż... tu znowu posmazylem się w słońcu ponad godzinę. Jest zatrzymała się ledwo trzymający się kupy Dania z trzema panami w środku nie budzącymi specjalnego zaufania, co ma być to będzie. :)
Dowiezli mnie na przełęcz całego z całym ekwipunku, dałem im 10lei, wyraźnie liczyli że coś dostaną. Z przełęczy poturlalem się, inaczej tego nazwać nie można nazwać, zakupy nie pakowane do dużego plecaka tylko na ramieniu w małym plecaku... Koszmar. Jakieś 1,5km za stacją przekaznikowa znalazłem dogodne miejsce na biwak. Wogóle przestałem być zły na stratę czasu... gdy ja piekłem się w słońcu tutaj przeszła ulewa, czasem nie ma tego złego :)
Pierwsze podejście do rozbicia namiotu... na horyzoncie się blyska więc lepiej się pośpieszyć, jest już szaro... Jeden pałąk, jedną szpilka co by mi namiot nie odleciał jak kiedyś na Smutnej przełęczy w Tatrach...
I nagle znikąd bardzo gwałtowny podmuch, łup ... coś strzeliło w namiocie i składał się jak domek z kart... Tak była to najgorsza rzecz jaką mogła się stać, pękł aluminiowy stelaz... Chwilą wnerwienia, szybkie myślenie co z tym faktem zrobić, oczywiście zestaw naprawczy gdzieś jest w... domu. Jest pomysł, tytanowa szpilka wchodzi dość pasownie do środka, ale jest jeden problem, jeden koniec jest grubszy i się nieiesci... Nic trzeba to jakoś złamać... w co by to włożyć... jest klinuje się w rekojesci noża... idzie, idzie i tak wygialem rekojesc, a szpilka ani drgnie...
Drugie podejście się udało w końcu pękła.
Zadowolony wlozylem kawałek owej szpilki w miejscu złamania.. znalazłem inne miejsce na namiot, już jest ciemno, z czołówką na głowie podejmuję drugą próbę...
Nie, nie to już przesada, nadmiar szczęścia, stało się to samo, w pierwszej chwili myślałem że strzeliło w nowym miejscu, ale nie szpilka z która się tak mordowalem pękła jak zapałka, pewnie też już była pękniętą, trochę ten sprzęt ma już za sobą... Ale nic użyłem mniejszy kawałek i w końcu trzecia próba się powiodła... W końcu di trzech razy sztuka. Tak koło 21.00 miałem gdzie spać, dobrze że w całym tym zamieszaniu nie przyszła burza. Oj wtedy to by mnie jasny szlak trafił. Zastałem jak zabity.
2012-08-26 15:19
GPS: N 46.31258 E 26.11378
Rano obudziło mnie słoneczko, porządne śniadanie... nie ma jak jogurt z musli i do tego litrowy kubek kawy. Przy śniadaniu asystowały mi trzy młode psy pasterskie, jak są małe to są bardzo przyjazne... szkoda że im tak nie zostaje... wyglądają jak pluszowe maskotki.
Składanie namiotu, teraz muszę być bardziej uważny żeby nie zgubić szpilki która łączy uszkodzone elementy. Komu w drogę temu czas, i tak ruszyłem w kierunku Vf. Viscolul którego łatwo rozpoznać po wielkich atenach nieopodal szczytu...
Tak idąc spotkałem jakiegoś dziwnego bace na swej drodze... Pokazuje mi na moja kieszeń i krzyczy \"banie..., banie\" (pieniądze, pieniądze ) myślę sobie jak się zaraz nie odczepisz to możesz dostać ale w banie. Na szczęście obyło się bez rękoczynów.... Tak sobie wędrowali, zapas wody się kurczy, a tu źródełka ani widu ani słychu... Tak upał żegnał mnie z gór w doliny, najrozsadniej było uciec z i piekarnia do wioski Eghersec... pamietam że jest tu mały sklepik. Uzupełniła płyny... gospodyni jak usłyszała że przyszedłem tutaj z Polski na piechotę aż złapała się za głowę, a jak powiedziałem gdzie idę zrobiła to ponownie. Chwilę powiedziałem, piwko piłem obserwować jak młode koty się bawią. Po tym przerywniku powrót na trasę, która nazwijmy,po,imieniu, jest już nudna w tej części karpat. Z wioski powędrowałem leśna drogą biegnąca wzdłuż rzeki Uz. Tego dnia udało się znaleść świetne miejsce na nocleg, jest źródełko a nieopodal stół z ławka. Na kolację przygotowałem sobie specjalność zakładu: makaron z puree i serem, taki glut, ale całkiem smaczny.
2012-08-26 16:44
GPS: N 46.16922 E 26.20381
Czwartek 23 sierpnia 2012r. 32 dzień wyprawy.
Poranny rytuał, śniadanie, czekanie aż namiot przeschnie i upychanie tego wszystkiego do plecaka... i tak dzień w dzień.. tydzień w tydzień, do znudzenia...
Dzisiaj dla odmiany, równowaga musi być, względem wczorajszego tacy, spotkałem bardzo miłego pasterza który po pierwsze momentalnie zareagował i odwołał swoje psy... Nawet do mnie nie zdążyły podbiec. Przywitał się, wypytał skąd, dokąd... spojrzał na mnie z lekkim podziwem że się sam odważyła tak zapuścic... Zauważyłem już nie pierwszy raz że ludzie bardzo dobrze traktują samotnego wędrowca. Pochopnie sobie tu pomyślałem, że może tutaj psy są bardziej przyjazne... Tego dnia szybko zostałem wyprowadzony z błędu... Pierwsze przez jednego zgryzliwego futrzaka który wyraźnie próbował mnie ugryźć, ale przy pomocy kijów otrzymałem go na dystans... Jednym dystans, a drugim jak co kombinować to w łeb! Piekielne był też właściciel który miał do mnie ale i najlepiej żebym nic nie robił... hmmm ciekawe, a po drugie kumpel się go wogóle nie słuchał ... ech.. w końcu go złapał, ale nie trzymał go zbyt długo i ta rozwscieczona, kudlata torpeda ruszyła za mną w las, ale szybko skapitulowała gdy w jej stronę poleciał spory konar który akurat miałem pod ręką... Kilka godzin później miałem zatarg z większą grupą psów, ale trafiły pod zły adres, jeszcze mi ciśnienie nie odpadło, wiele się nie zastanawiając je pogonilem, zazwyczaj pająki głupiej w takiej sytuacji. Tego dnia po około 30km wędrówki dotarłem do maleńkiej osady Carpineii.. o ironio, pogonilem się w tym samym rejonie co przed 5 laty, jakieś fatum ;)
Zapytałem mieszkańców pierwszego domostwa czy mogę rozbić namiot nieopodal źródełka... Zgodzili się, w końcu należy uszanować, to czyjaś własność, a poza tym jest bezpieczniej jak jest ogólne przyzwolenie, mozemy być pewni że nikt nie przyjdzie i będzie miał do nas problem.
Kolejny plus, gospodarz zaoferował mleko, mają na oko 50krów. Na kolację przyrządził specjalność zakładu po czym udałem się na zadłużony odpoczynek. Noc była w miarę spokojna, jedynie małe stado koni które hasało po łąkach robiło trochę zamieszania, nie obawiałem się ze mnie startują, a jedynie że zahacza o wodociągi od namiotu.
Na szczęście nic takiego nie miało miejsca.
2012-08-26 18:26
GPS: N 45.76424 E 26.27518
Piątek 24 sierpnia 2012r. 33 dzień wyprawy.
Poranek w osadzie był bardzo spokojny, ludzie bez pośpiechu, nie tak jak w mieście... Tutaj każdy znajduje czas aby się przywitać, pogawędzić z sąsiadem, sielanka.
Mnie też się trochę udzieliła ta atmosfera... bez pośpiechu zrobiłem sobie duży kubek kawy i z pusta menazka udałem się do gospodarzy po mleko... Fakt że nie chcieli odemnie pieniędzy sprawił że z jeszcze większą chęcią dałem kilka lei :)
Perfekcyjne śniadanie, kawa z mlekiem i musli na mleku.
Namiot suchy, pakowanie czas zacząć. Spakowany zwarty i gotowy ruszyłem w kierunku Estelnic...
Jeszcze wczoraj wieczorem miałem ochotę tę część przejść na piechotę, ale już przy samym pakowanaiu byłem cały mokry, pewnie dzisiaj też dojdzie do 30 stopni w cieniu. Ten rejon jest magiczny, nie udało mi się znaleść żadnej mapy topograficznej. Jedyne co mam to ksero mapy samochodowej że sklepu papierniczego... Pogoda skutecznie wybiła mi pomysł aby przejść tę kotline... Do tego jak na złość zgubiłem czapkę z daszkiem. Idąc szutrowa drogą od niechcenia machnąłem na przejeżdżającego jeepa..
Zatrzymał się... zawsze to parę km mniej beznadziejnej drogi.
Nie mam zamiaru się szarpać i na siłę coś udowadniać... Wracając okazji, ja to mam jednak szczęście do ludzi... Trafiłem na lokalnego przedsiębiorcę, ma mały zakład produkujący wodę w butelkach z syfonem. Zaprosił mnie do siebie do domy, jego żona przygotowała świetne śniadanie, tajemnicą na boczku, tosty, pomidory i sałatka, bajka :)
Do tego ich córka mówiła po angielsku więc nie było problemu z komunikacją. Bardzo mili i sympatyczni ludzie...
Jak się okazało jadą jeszcze do miasta do którego i tak chciałem się dostać. Szczęśliwy dzień. Zmiana auta, już nie jedziemy jeep-em w którym otwarcie, jak i zamknięcie drzwi jest problematyczne, a przez podłogę możemy podziwiać drogę ;) Cała rodzina Vizi na długo zostanie w mej pamięci. W Targu Secuiesc się z nimi pożegnałem. Teraz jeszcze dostać się do Ghelinta aby wyruszyć pieszo do Comandau. Trochę trwało nim złapałem niecodziennego, jak się później okazało stopa. Do Ghelinta podwiózł mnie strażak który jechał na akcje, tu przeszedłem się z osobowki do wozu strażackiego którym na sygnale z jeszcze jednym strażakiem pomknęliśmy na gaszenie łąk za wioską:)
Ciekawe co mnie jeszcze dzisiaj czeka...
Pierwsze rozczarowanie, owa leśna droga to betonowka, wizja 30km nie napawa optymizmem... Ok, łapiemy dalej... Po chwili zatrzymał się gość osobowką, jak się okazało dość terenową. Tak się przejął tym że chcę się dostać do Comandau że podwiózł mnie do miejsca gdzie dalej nie dał rady jechać, beton skończył się kilka km wcześniej. Chwilę pogadalismy wytłumaczył mi drogę... Tomasz ruszył w dół doliny, a drugi tomasz czyli ja, w gore na przełęcz... Z mapą samochodową w ręku:) w gps-e pustka, jedynie wiem że do celu mam 12km w lini prostej. Ale udało się trafiłem w dobra dolinę. Tak sobie utykalem, moje śródstopie coraz bardziej okazuje swoje niezadowolenie na widok kamienistych, utwardzanych dróg... I znowu się udało, kilka km przed wioską złapałem kolejnego jeepa do samego celu. Nie spodziewałem się że tu taki ruch. Comandau, specyficzna wieś gdzie jest kilka pensjonatów i restauracji. Kiedyś dojeżdżała tu kolejka wąsko-torowa.
Dzień ma się już ku końcowi, ale wystarczyło go aby nadrobić małego zamieszania w owej osadzie :)
Początkowo trafiłem pod zły adres z pytaniem o jakiś pensjonat czy restaurację... Jedyne ci się dowiedziałem to gdzie jest bar. Nic trzeba się tu rozkręcić, i tak idąc zagadałem do dwóch młodych kobiet idących z dzieckiem. Ti był strzał w dziesiątkę, chciało się im pomóc...ale przy okazji przysporzyło małego zamieszania... Jedna z nich niemal za rękę mnie prowadziła do kolejnych kwater, co by jakiś nocleg znaleść, cała wioską na nas patrzy :) widać że coś na nasz temat nadają, dziewczyna się uśmiecha. W końcu trafiliśmy do sklepu, jego właściciel ma pensjonat, co prawda jeszcze zamknięty, ale jak poczekam to mnie tam zawiezie... Moja \"przewodniczka\" bez bezceremonialnie zrobiła mi miejsce przy stoliku w barze gdzie wioskowa śmietanka towarzyska łączyła się złocistym napojem. Koloryt pełną gębą, każdy usiłuje coś zaglądać... i tu zaskoczenie, jeden mówił całkiem całkiem po włosku, drugi po angielsku na tyle aby się dogadać... a trzeci zaskoczył mnie kompletnie, gdzieś lizną polskiego.. świat jest nakręcony, nim się spostrzeglem, przedemna stanęło drugie piwo... Panowie jak stawiali to wszystkim... Trzeba będzie jakoś wybrnąć z sytuacji, bo inaczej to noc spędzę pod barem;)
Z odsieczą przybył właściciel pensjonatu gdzie miałem zostać na noc...
Panom od kukiełka zostawiłem 10lei, tu można w barze za to i pięć piw wypić, powiedziałem żeby wypili moje zdrowie, pożegnałem się i w drogę. Na noc w pensjonacie byłem całkiem sam. W sumie dobrze, cisza i spokój. Grunt że jest dach nad głową i prysznic.
2012-08-26 20:28
GPS: N 45.58988 E 26.14327
Sobota 25 sierpnia 2012r. 34 dzień wyprawy.
Upalny poranek, jakaś masakra... nie ma jeszcze 8.00, a już jest duszno...
Śniadanie w barze bardziej po to żeby skorzystać z Wi-Fi nadzieja znalezienia jakiejkolwiek informacji na temat sieci szlaków w tej okolicy...nic... Na mapach gogola znalazłem jedynie że jest jakaś droga, której nie ma na mojej mapie samochodowej, do Zabratau, ściąganiem mapę offline, wytoczył trasę... Cholera 34km będzie ciężko. Jak się później okazało nie było, z całości zrobiłem jakieś 10km pieszo.... szybko mi się znudziło wędrowanie wśród tumanów kurzu wzbijanych przez przejeżdżające różnorakie pojazdy. Dość tych glupot, to nie ma sensu... wędrowanie górami jest przyjemne, ale nie taka droga, ehh gdybym miał mapę topo... Teraz to sobie mogę gdybać. Jakieś 5km za wioską złapałem pierwszą okazję, która dokonałem jakieś 17km. Tu również przeszedłem jakieś 5km i złapałem mała ciężarówkę która wracali robotnicy z lasu, miejsca w kabinie już nie było, więc załadowałem się na pake... Pół godziny jazdy i wyglądałby jakby mnie ktoś w tym pyle z drogi wytwarzał, ale co tam najważniejsze że w końcu przebieg się do miejsca gdzie mogę wędrować górami. Ten odcinek karpat zostanie na zaś, nie od razu Rzym zbudowano :)
Drwale byli jak zwykle ciekawi co ja tu robię i do tego sam. Więc łamanym rumuńskim odpowiedziałem o swoich planach... Oczywiście jak zwykle czy nie boję się niedźwiedzi.... Ja im na to:
\"... Niedźwiedzie są dobre, tylko je długo trzeba gotować...\" To hasło ich mocno pozbawiło. Dalej ruszyłem do wsi Crasna, pamiętam że jest tu fajny pensjonat, ceny przystępne i gospodarze w pożądku. Po około 3km tupania asfaltem dotarłem do pensjonatu. Jest tak jak go zapamiętałem... Trochę się rozbudował, ale atmosfera pozostała bez zmian. To miejsce ma jeszcze dwa atuty: mały sklep spożywczy i Wi-Fi.
2012-08-28 17:05
Niedziela 26 sierpnia 2012r. 35 dzienwyprawy.
Obudzilem sie dzisiaj potwornie zmeczony, chyba te kilka dzni wedrowki w tym upale daja o sobie znac. Zapowiada sie kolejny upalny dzien. Podejmuje decyzje, dzien przerwy, przy okazji bloga spisze. To byla dobra decyzja, temperatura dzisiaj siegnel 34 stopni w cieniu.
2012-08-28 17:37
GPS: N 45.51379 E 25.98388
Poniedzialek 27 sierpnia 2012r. 36 dzien wyprawy.
Ogarniecie sie poszlo w miare szybko, male zakupy, proba wyslania map spezla na niczym, tutejsza poczta obsluguje tylko paczki i listy krajowe. Pozegnalem pensjonat Begona, miejsce jest bardzo przyjazne. Dzisiaj jest duzo chlodniej, ale widac na horyzoncie ze cos nadciaga... zobaczymy co to bedzie.
Pierwsza czesc trasy z Crasnej poszla szybko i sprawnie... natomiast kolejny odcinek troche gorzej... w sumie sam sobie jestem winien, sam sobie podlozylem swinie ;)
Wgralem sobie do gps-a traki z przed 5 lat oraz traki znalezione na wikiloc, zawsze to jakas pomoc w nawigacji. Niby wszystko ok, prawie. Radosnie podazalem za trakiem az skonczyla mi sie droga...!? Probuje, kombinuje, ni cholery, nie przedre sie przez ten las, jest tak gesty... hmmmm... pierwsza mysl ze jest to log z interentu... i pod adresem autora poszla spora wiazanka inwektyw... poczym zdalem sobie sprawe ze to musi byc moj log!! sobie przypomnialem ze 5 lat temu zgubilem tu szlak.... ehhh... i tak karne 4km, godzina w plecy, co bylo pozniej brzemienne w skutki...
Wrocilem do miejsca gdzie ostatnio widzialem szlak... super sa czerwone paski, tylko poczatkowo kierunek cos nie gra, jak na zlosc nie mam zadnej mapy mapy gor Siriu...
Po jakims 1km szlak zmienia kierunek i wszystko gra,zaczyna padac,nadciaga mgla,a w okolicy slychac burze... pomimo tego dalsza czesc trasy poszla gladko... prawie gladko... Udalo mi sie wejsc w g. Ciucas ale braklo mi czasu na przejscie jakichs 2km do schroniska Ciucas... jakbym sie nie zamotal na wlasne zyczenie to bym spokojnie doszedl.. a tak po 38 km musialem w deszczu, w nocy rozbic namiot na skraju lasu... Pozniej do mgly i deszczu dolaczyl trzeci kompan, wiatr... na tyle silny ze deszcz padal pozioma. Malo co spalem, zastanawialem sie czy nie odlece z tym majdanem, a najbardziej obawalem sie powtorki z rozrywki z polamanym stelazem... nic oby do rana...
2012-08-28 17:51
GPS: N 45.50953 E 25.94775
Wtorek 28 sierpnia 2012r. 37 dzien wyprawy.
Z taa mysla wstalem wczesnie rano, najwazniejsze, namiot przetrwal. Gesta mgla, wiatr nie ustal zero widokow. Troche kombinowania ze skladaniem namiotu i tak bez sniadania ruszylem do schroniska. Droga na tym odcinku jest tu ze tak powiem mocno zakrecona, na dwoch krzyzowkach brakuje znakow lub najzwyczajniej w te pogode ich nie dostrzeglem... dobrze ze mnie nie podkusilo na glupote pt. isc tutaj zeszlej nocy. Zbunkrowalem sie do schroniska, wiadro goracej herbaty cos cieplego do jedzenia i przy okazji wyschnac. Nerwowo spogladam za okno wypatrujac czy rozpogodzi sie,gory Ciucas sa bardzo widokowe, a krajobrazy tutaj sa nietuzinkowe. Jak na zlosc rozpogodzilo sie dopiero kolo poludnia... hmmm za daleko juz dzisiaj nie zawedruje,nim sie jeszcze spakuje... Podejmuje w sumie nie latwa decyzje ze zostaje tu dzisiaj na noc... schronisko to bardziej gorski hotel,przyjemny ale drenuje kieszen. Na pocieszenie bede mogl zrobic zachod slonca.
2012-09-15 09:25
GPS: N 45.55430 E 25.65244
29 sierpnia 2012r. 38 dzien wyprawy.
Zaleglosci sie nazbieralo z roznych przyczyn... przyszedl czas aby to nadgonic...
Sloneczny, ale rzeski poranek zapowiada przyjemny dzien na wedrowanie.
Po porzadnym sniadaniu, spakowaniu calego dobytku ruszylem w gory Ciucas. Osobiscie kojaza mi sie z menhirami poniewaz grupy skalne przybieraja ow ksztalt, nie ktore sa potezne nie ktore male... Ciucas jest bardzo widokowy i ma swoj niepowtazalny klimat, do tego zbudowany jest ze zlepiencow ktore do zludzenia przypominaja beton...
Pierwsza czesc dnia wedrowalem pomiedzy formami skalnymi ktore tworza widowiskowa scenerie.. nastepnych kilka kilometrow lasem by dotrzec do Poiana Teslei z ktorej mozemy podziwiac Vf. Ciucas, kolejny odcinek trasy w glebokim lesie, mala sciezka pomiedzy drzewamiktore maja sto i wiecej lat..
Ta sielanka konczy sie na asfalcie ktory wiedzie mnie w kierunku szcze wiekszego koszmaru, ale jako niedoinformowany osobnik, czyli optymista smialo ruszylem w kierunku Sacele... Aby dostac sie do doliny Ramura Mica trzeba przejsc przez spore getto cyganskie.. zdjec nie robilem chociaz by sie przydalo dla pokazania milosnikom pieknej kultury cyganskiej.. wolalem nie kusic losu, ale delikatnie powiedziawszy.. syf, kila i mogila...
Walajace sie do okola smieci, dzikie wysypiska po ktorych plataja sie bezpanskie psy... hmara dzieci goniaca bez zadnej opieki z procami... hmm i to poczucie ze sie jest obserwowanym, nie obawiam sie ludzi, ale tutaj nie czulem sie bezpecznie...
Na szczescie udalo sie przebrnac przez ten obszar bez strat.
Droga biegnie wzdluz doliny i wspina sie leniwie, powoli.. az do momentu gdzie odbija w kierunku Vf. Puscas, spogladam co tam GPS pokazuje... zapowiada sie wesolo.. do celu w lini prostej jest 1km, a roznica wysokosci ponad 500m.. poczatkowo naiwnie sie ludzilem ze pewnie sciezka bedzie sie wspinala zakosami.. o naiwnosci..
Poczatkowo idzie sie na wpost przez las bardzo stromym stokiemnie jest to latwe z ciezkim plecakiem.. w kilku miejscach pojawiaja sie zakosy po czym znikaja i znowu od drzewa do drzewa ryjac nieomal nosem po stoku docieram do schroniska Piatra Mare - wielka skala. Ogolnie gory Piatra Mare sa swoistym balkonem widokowym, mozemy podziwiac gory Ciucas, Postavaru, Bucegi, Baiului mamy takze wspanialy widok na Brasov ktory niektorzy nazywaja
\'\'Krakowem Rumuni\'\' i na inne miejscowosci. Do schroniska dotarlem chwile przed zachodem slonca na swego rodzaju uczte, widoki przy zachodzacym sloncu zpieralu dech w piersi. Balans musi byc, zawiodlem sie na schronisku ktore jest zamkniete z powodu budoway, zdziwilo mnie to, piec lat temu tez bylo w budowie, ale pomimo to mozna bylo zostac na noc... Cuz trudno, nie chca pieniedzy to nie bede rozpaczal... Rozbilem swoj \'\'hotel milion gwiazdkowy\'\' obok ruin schroniska z lat 30-stych ktore splonelo w czasach rewolucji.
Przyzadzilem sobie zapychacz, duzy kubek herbaty... i do spania.
2012-09-15 11:09
GPS: N 45.51641 E 25.54179
30 sierpnia 2012r. 39 dzien wyprawy.
Piekny sloneczny poranek, az chce sie isc. Nastawiony bardzo pozytywnie, swiadomy pieknych widoktow ktore czekaja mnie po drodze ruszylem na Piatra Scrisa i dalej do Predeal...
Po drodze w Cabana Cioplea ktora okazala sie wysokiej klasy hotelem, jest to bardzo denerwujace poniewz czasami uwzgledniam w planach mozliwosc spania w schronisku ktore zwykle jest tanie, a ty niespodzianka na mapie schronisko.. a w zeczywistosci mamy piecio gwiazdkowy hotel. Zamowilem sobie moj ulubiony deser.. Papanasi, wypilem kawe i w droge, jeszcze tylko 3km do centrum Predeal. Poczatkowo mialem nadzieje ze gaz, mape Retezatu, oraz wkladki do butow co by sobie komfort wedrowania poprawic kupie tu na miejscu...
Niestety nawet gazu nie idzie tu kupic... trudno kierunek Brasov. Na domiar zlego pierwszy transport za godzine, czesc czasu zutylizowalem w banku wymieniajac pieniadze gdzie przekroczono kolejny poziom absurdu w moim mniemaniu,a mianowicie liczono ze podam doklany adres zamieszkania i numer telefonu... na te pytania odpowiedzialem ze chyba sobie zartuja... udalo mi sie wymigac od podawania tych danych...
W Brasov szybki rajd po sklepach turystycznych w cemtrum miasta, o ile gaz i mape kupilem w pierwszym sklepie... to z wkladkami do butow juz tak latwo nie bylo... kilka sklepow i nic.. jadac do miasta widzialem Dechatlon... koniec jezyka za przewodnika i po chwili bylem juz na odpowiednim przystanku czekajac na autobus nr. 17.
I tak echatlon wybawil mnie z wkladkowej opresji... Kozystajac z okazji w kolejnym hipermarkecie uzupelnilem zapasy jedzenia. Autobusu brak, wiec jedyne wyjscie to zlapac okazje na Predeal. Gdy tak sobie stalem na przystanku i machalem moja uwage przkol fakt iz w niektorych autobusach jest bardzo restrykcyjna kontrola, w kazdych z trzech drzwi stoi konroler, wygladajacy bardziej na ochroniaza, i sprawdza bilety przy wsiadaniu... hmm.. dziwne, nie we wszystkich autobusach maja kontrole... z racji ze stalem ponad godzine i mialem sporo czasu na obserwacje.
Dosc szybko zauwazylem regole. Kontrole sa tylko w autobusach jadacych w kierunku Sacele gdzie znajduja sie getta cyganskie... wszystko jasne, komentarz zbedny :))
No na reszcie, ktos sie zlitowal i zatrzymal i podwiozl mnie do Predeal, przy okazji dowiedzialem sie gdzie jest dziki camping za miastem, tu o spaniu w pensjonacie nie ma mowy ze wzgledu na ceny. Tak wiec zgodnie za wskazowkami ruszylem asfaltowa droga w kierunku Trei Brazi..
Camping jest w miejscu gdzie niebieskie krzyze dochodza do drogi. Dla mnie super, poniewaz jutro zamiezam isc tym szlakiem, nieopodal jest tez zrodelko... Spoo ludzi tu biwakuje jest tez sporo camperow. Nauczony ostatnimi doswiadczeniami rozbilem sie w dosc znacznej odleglosci co by sie wyspac. Z racji ze jest to rejon gdzie misie schodza do miasta zapobiegawczo caly prowiant zapakowalem w wielki wor, dodatkowo zawinalem w pokrowiec przeciwdeszczowy z plecaka i zostawilem pod drzewem, jak juz sie Yogi przyplata to najwyzej wezmie jedzenie i nie edzie mnie niepokoil :)
2012-09-15 12:25
GPS: N 45.44522 E 25.45601
Piatek 31 sierpnia 2012r. 40 dzien wyprawy.
Wyspalem sie wysmienicie.. misia nie bylo wiec mam z czego przyzadzic sniadanie, dzisiajmusli z jogurtem. Spakowany zwarty i gotowy ruszylem za niebieskimi krzyzami.. pierwsza niespodzianka, szlak rozchodzi sie w dwoch kierunkach, a znaki oczywiscie takie same.. ciekawa idea.. ale dzisiaj zobaczylem jeszcze zabawniejszy wynalazek, ale to a chwile. Gdy dotarlem do przeleczy La Sipote rzut oka na mape... ok niebieskie paski i tak sobie szedlem nieswiadomy kolejnego wynalazku dzisiejszego dnia... skrzyzowania dwoch identycznych szlakow, jeszcze gdyby to bylo dobrze oznakowane, ale nie z mojej perspektywy wygladalo ze szlak skreca w prawo...nie bylow widac ze idzie na wprost i w lewo... przeszedlem jakies 500 metrow... zaraz zaraz jak to schodzi do doliny jak mial sie wspinac na przelcz.. ehh
Gdybym zauwazyl to na mapie bylbym bardziej ostrozny, coz nauczka kolejna, zeby byc stale czujnym.
Kolo poludnia dotarlem do schroniska Poiana Izoarelar gdzie zrobilem sobie przerwe i przekasilem co nie co.
Gdy zbieralem sie do dalszej drogi padlo pytaie gdzie ide... ja ze na Omul.. kobieta do mnie ze to 6 godzin drogi z tad, ja ze to nie problem,ona ze to naprawde ciezka droga... ja na to ze ciezka droga to byla z Polski tutaj....
Mina kobiety bezcenna :))
Daej powedrwoalem na La Prepeleac, ten odcinek jestlatwy, w paru iejscach tego trawersu jest okno na widoki... bardziej techniczny jest kolejny odcinek, prowadzacy przez male polki skalne, czasem wspina sie po bardzo stromych scianac... im wyzej tym piekniejsze widoki... trasa jest bardzo widokowa, jedyne co mnie zezlilo to ze na \'\'cudownej\'\' mapie zniknela przelecz tuz przed samym szczytem... i tak na koniec sto metrow w dol i zaraz sto w gore, niby nie wiele, ale tego dnia suma podejsc byla okolo 1700 metrow z czego ostatnie 1100 na krotkim odinku...
Poznym popoludniem, kolo godziny 17.00 dotarlem na Vf. Omul,najwyzszy szczyt gor Bucegi ktore uwielbiam za nieprzecietne widoki... Niektore formy skalne przypominaja sredniowieczne zamki.. inne zabe, a jeszcze inne sfinksa.
Miejsce jest tym bardziej kosmiczne ze na samym szczycie ktory ma 2507m znajduje sie niewielkie schronisko ktore jest przyklejone do wielkiej skaly, a na jej szczycie sterczy wielki piorunochron.
Tutaj spotkalem pierwszych polakow od miesiaca.
Wieczor minal przy grzanym winie. Te noc spedziem w schronisku, byl blad taktyczny, nie wyspalem sie, a to za spawa jednego jegomoscia ktoremu sie chyba snilo ze jest drwalem i cala noc pilowal.
Druga sprawa bylo zdecydowanie za ciepl.. coz lenistwo nie poplaca, nie chcialo mi sie namiotu rozbijac... i masz babo placek.
2012-09-16 07:06
GPS: N 45.47089 E 25.25389
Sobota 1 wrzesna 2012r. 41 dzien wyprawy.
Nie wyspanie czesciowo zrekapesowalem sobie dobrym sniadaniem... na poprawe humoru.
0ozegnalem sie z ekipa z PL i ruszylem w dalsza droge, przez czesc gor Bucegi w ktorej jeszcze nie bylem. Jest tu pieknie i dziko, praktycznie brak turystow. Dalej jest jeszcze ciekawiej, wedrujac przez gory Leaota mamy doskonaly widok na Bucegi, Piatra Craululi oraz na wsie porozrzocane pomiedzy pagorkami. Jedyne o czym nalezy tu pamietac to to ze na calej rasie nie ma ani jednego zrodla, troche mnie przesuszylo na tej trasie. Poznym popoludniem dotarlem do pierwszej wioski, Fundata. Bylo juz pozno ale mnie cos ciagnelo w kierunku Sirnea. Na mapie nie wygladalo to az tak daleko.. odatkowo w Fundata pomylilem drogi i dolozylem sobie kilka kilometrow... pozniej jakis burak mnie zirytowal maksymalnie.. jakis cygan zatrzymal sie przy mnie rozpadajaca sie Dacia, zaladowana na full i z szyderczym usmiechem pyta gdzie ide,ja ze do Sirnea, a on ze za 20 lei mnie zawiezie... forma tej propozycji mnie tak zezlila ze wyslalem go do diabla i powedrowalem dalej. Pozniej jeszcze kilka razy mnie zaczepial, chyba ma nadmiar paliwa ze jezdzi tam i z powrtem.. nie wazne.. balans musi byc, za dobrze by bylo jakbym spotykal samych milych ludzi ;)
Po kilku kilometrach dosedlem w koncu do bocznej drogi prowadzacej do wioski, jeszcze tylko piec kilometrow.. jest juz ciemno, czolowka na glupi leb.. tak tak cala ta droge sie zastanawialem co za glupote robie, dlaczego wczesniej sie gdzies nie zatrzymalem...diabli wiedza...
Zmeczony,wkurzony koncowka dnia dotarlem do wioski, na mapie jest zaznaczony camping, od pierwszej napotkanej osoby dowiaduje sie ze tu nie ma campingu jedynie pensjonaty, byloby zbyt pieknie gdyby istnal... wrrrr
Cudownie, to ja po to sie po nocy wlocze!?
Kraze po wiosce, zywego ducha nie ma, nic dziwnego o tej porze wiekszosc ludzi smaczie spi. W koncu jakims trafem skrecilem w boczna uliczke w ktora zawiodl mnie stry znak z napisem \'\'camping 50m\'\', iskierka nadzieji moze ta osoba poprostu nie wiedziala. Jest jacys ludzie siedza przystole.. trzeba zapytac..moze sa lepiej poinformowani. Niestety potwierdzili porzednia informacje,campingu brak...
Najpierw probowali mnie ulokowac w pobliskim pensjonacie, ale byl juzzamkniety na cztery spusty... Pol zartem pol serio zapytalem czy moge rozbic namiot tu przed ich domem... Jest juz dobrze zgodzili sie, zaprosili mnie do stolu, dostalem piwo, zaczelismy rozmawiac co ja tu robie itp. gdy uslyszeli ze przyszedlem tu pieszo z polski przez karpaty... stwierdzili ze nie ma mowy o spaniu pod namiotem i przygotowali mi pokoj. Zrozumialem po jaka cholere platalem sie po nocy, swietne zakonczenie ciezkego dnia. Dostalem kolacje najedzony udalem sie na zasluzony odpoczynek... Jeszcze nie swiadomy co mnie czeka jutro;)